W chwili stresu, czas zdaje się biegnąć dziwne powoli. Wlecze się, ciągnie, nawet mgnienie oka mogłoby trwać wieczność. Gorączkowe poszukiwania miecza - palce przeczesujące wilgotną trawę, wreszcie chwyt - rękojeść wyślizguje się z roztrzęsionych dłoni. Druga próba. Udało się. Chwila wahania, a potem krew. Strumień gęstej, ciemnej krwi i głowa postawnego mężczyzny tocząca się na bok. Nie zdążył nawet jęknąć, gdy życie opuściło jego ciało.
Valaenor stał jeszcze chwilę, opanowując zdenerwowanie. Cały świat jakby na chwilę się wygłuszył. Tylko bicie jego własnego serca i ciężki oddech ze świstem wypełniający płuca. Zajęło trochę czasu nawet zdanie sobie sprawy, że zdążył zerwać się wiatr.
Teraz włosy medyka były rozwiewane jego podmuchami. Nie przynosił jednak orzeźwienia, a wprost przeciwnie - żołądek zdawał się kurczyć, gdy nozdrza pochwyciły niesioną przezeń woń. Siarki, zgnilizny, trochę słodką, z lekka ziołową. Dziwnie podobną do tej, która roztaczała się wcześniej w chacie w czasie operacji.